"A Patch of Blue" to prawdziwy klejnot, który mimo upływu lat - wciąż błyszczy całą swą cudowną mocą. Prosty, szczery, dogłębnie poruszający, a przy tym unikający jak ognia taniego melodramatyzmu i taśmowej czułostkowości.
Sydney'a za rolę Gordon'a Ralfe'a można tylko ubóstwiać. Któż mógłby tak przekonująco odegrać rolę wielkodusznego i przede wszystkim bardzo ludzkiego człowieka, od którego bije naturalna życzliwość. Jego pełne ciepła spojrzenie i twarz promieniująca elokwencją...gra Sydney'a jest minimalistyczna, ale ogromnie sugestywna.
Elizabeth Hartman również należą się gromkie brawa za tak udany debiut. Aktorka wypadła bardzo zgrabnie jako krucha niewidoma dziewczyna zagubiona w ponurym mroku swej odrętwiałej egzystencji. Zagranie niewidomej osoby nie jest łatwym zadaniem, jednak Elizabeth wypadła naprawdę bardzo autentycznie.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego obrazu. Moje zmysły i emocje zostały magicznie wybudzone ze spokojnego snu. Ten film po prostu trzeba zobaczyć!
CIEKAWOSTKI:
Elizabeth Hartman nosiła specjalne soczewki, które nie tylko nadawały jej oczom specyficzny wygląd, ale sprawiały, że prawie w ogóle nie widziała.
Rola Seliny była proponowana Patty Duke, jednak jej menedżerowie odradzili jej jej przyjęcie z racji tego, że 3 lata wcześniej wcieliła się w podobną postać - niewidomą Helen Keller w "Cudotwórczyni".
Scena pocałunku Gordona i Seleny wywołała poruszenie na południu Ameryki, gdzie w wielu stanach wciąż były opory przed "mieszaniem się ras".
Shelley Winters była zszokowana przyznaniem jej Oskara za rolę Rose-Ann (jej zdaniem nie była ona zbyt udana).